Obserwatorzy

poniedziałek, 28 marca 2016

wielki dzień

Witam Was serdecznie.


Dzisiejszy post będzie trochę podzielony. Pierwsza część to będzie wstęp  do tego co dzisiaj się u mnie szykuje a druga to już wrażenia po. Jeśli jesteście ciekawi zapraszam do czytania dalej......


Czeka mnie ważny i niezwykle oczekiwany dzień.  Dziś jest dzień pożegnania się z moim wielkim kompleksem!
Kompleksy... większość je ma. Są  naszą zmorą i sprawiają ,że nasza samoocena jest zaniżona. Przez nie czujemy się same ze sobą źle. Często nie akceptujemy siebie i zazdrościmy innym którzy nie mają tego naszego "problemu". Kompleks to tak naprawdę taki mały twór który siedzi w naszej głowie i wciąż powtarza ,że tu  mamy za dużo , tam za mało a gdzieś indziej coś nam wisi. Kompleksy zdecydowanie nam przeszkadzają, ograniczają w dążeniu do celu, powodują że nie widzimy nic innego poza nim. Małe niedoskonałości stają się ogromnym problemem, od których nie sposób uciec. To czego nie udaje się poprawić (w wyglądzie czy osobowości) staje się miarą sukcesu.
Jako nastolatka nie widziałam w sobie nic atrakcyjnego. Zupełnie nic. Każdy inny miał lepiej. Lepiej wyglądał, miał mniejszy nos, większe usta, dłuższe nogi, ładniejszy brzuch i tu mogła bym wymieniać bez końca. Z wiekiem praktycznie wyzbyłam się tego zadręczania ,że nie jestem doskonała. No bo nie jestem i uważam ,że to właśnie jest we mnie piękne. Nie chcę już wyglądać jak gwiazdy  z okładek czasopism. Lubie siebie taką jaką jestem i uważam ,że właśnie dzięki temu że się różnimy jesteśmy wyjątkowi.Ale, ale.... Jednak został mi jeden "potworek" i nie umiem się go pozbyć. Pewnie też dla tego ,że na jego istnienie nie mam wpływu i jest ze mną od zawsze. Nogi czy brzuch można wytrenować na siłowni ale z workami pod oczami to chyba niewiele na siłowni da się zrobić. Można je chyba jedynie dodatkowo podbić nieumiejętnie używając maszyn albo spadając z bieżni ( co w moim wypadku jest bardzo prawdopodobne :P).


tutaj macie moje worki w całej okazałości



Jak mam zamiar się ich pozbyć? Byłam na konsultacji u dr. Kulczyckiej która zaproponowała mi wstrzyknięcie specjalnego kwasu hialuronowego pod oko. Zabieg ma zniwelować widoczność doliny łez i rozjaśnić spojrzenie. Nie wiem jak wypadnie to rozjaśnianie z racji ,że cierpię na bielactwo i ono jest właśnie umiejscowione pod okiem.
Zabieg nazywa się Redensity II. Producent w ulotce obiecuje ,że efekt będzie widoczny natychmiast i utrzymuje się średnio do 12 miesięcy.

Jestem już po zabiegu. Panie w klinice Dr. Kulczyckiej nie miały ze mną łatwo. Jestem straszną panikarą, zadawałam mnóstwo pytań a one z ogromną cierpliwością udzielały wyczerpujących odpowiedzi. Przed przystąpieniem do zabiegu skóra wokół oczu została znieczulona kremem. Zabieg trwał może maksymalnie 5 minut, był całkowicie bezbolesny. Po kilku wkuciach Dr. Kulczycka przykładała okłady po czym wykonała masaż skóry w celu ułożenia się preparatu.
Efekt był widoczny od razu, wyglądałam troszkę jak bym się spłakała. Zagłębienie w skórze które było moją zmorą się rozprostowało. Pełny efekt widoczny będzie po 3 tygodniach , natomiast ja już jestem zadowolona.
zdjęcie niestety w słabym (wieczornym) oświetleniu tuż po zabiegu. Na zdjęciu nie widać ale pod lewym okiem miałam lekkiego siniaczka


Teraz chyba czas na puentę końcową. Postarajcie się zaakceptować siebie takich jacy jesteście. Nie jesteście kopią kogoś innego. Jesteście sobą! Kimś zupełnie innym ,wyjątkowym i doskonałym w swej niedoskonałości. Jeśli natomiast coś naprawdę spędza Wam sen z powiek , jak mi moje worki, spróbujcie to zmienić. Nie róbcie tego dla kogoś, zróbcie to dla siebie. Nie reklamuje w ten sposób zabiegów medycyny estetycznej ale widzę sama po sobie jak ta mała "pierdoła" (a właściwie jej brak) poprawiła moje samopoczucie.
Zastanów się czy Twój kompleks jest faktycznie Twój. Czy nie jest to trochę tak ,że dążysz ideału wykreowanego przez media a tak naprawdę dobrze czujesz się we własnym ciele.

a to już po wszystkim. Siniaczek jeszcze większy ,ale zakryty kamuflażem Catrice

wtorek, 22 marca 2016

makijaż

z racji że wrzuciłam dzisiaj post postanowiłam bezkarnie wrzucić zdjęcie makijażu jaki wykonałam.




niebawem recenzja prostowania keratynowego Artego. Mam nadzieje że nie możecie się doczekać.

nie zawsze więcej, znaczy lepiej a mowa tu o pieniądzach- masło body shop kontra paese

Witam Was:)

Dzisiaj znowu porównanie tym razem na ostrze idą masła do ciała.  Generalnie należę do osób które zapominają o nakładaniu balsamu. A właściwie tak szczerze to tego nie lubię. Balsamy jak dla mnie mało nawilżają, kleją się , te z Garniera na mnie się rolują. Szukałam czegoś co by faktycznie nawilżało i było przyjemnością a nie drogą przez mękę. Był chwilowy zachwyt oliwką. Olejowałam ciało po kąpieli na mokrą skórę, wycierałam się ręcznikiem i było super. Tyle że kobieta zmienną jest i oliwka mi się przejadła. Całe szczęście w prezencie na święta dostałam od przyjaciółki masło Body Shop i to było właśnie to. Bogate masło, które w kontakcie z ciepłem skóry miękło pod palcami. Nie było to typowe masło które często możemy spotkać w drogeriach : na opakowaniu pięknie wielkim drukiem napisane masło a w środku byle "margaryna" .


Produkt ten jest zapakowany w plastikowy słoiczek dzięki któremu wykorzystamy TBS do samego końca. Zapach słodki,lekko duszący i po jakimś czasie niestety na mojej skórze zmieniał się w zapach skóry spalonej solarium... Tak jak wspominałam konsystencja mocno zbita, bogata więc byłam przekonana ,że masło bardzo mocno nawilży i odżywi moją wymagającą skórę. Pierwsze wrażenia były "wow"! Tyle ,że przy dłuższym stosowaniu okazało się ,że masło bardziej natłuszczało i "jeździło" po skórze niż faktycznie robiło jej coś dobrego. Zastanawiałam się czemu tak jest i przyjrzałam się składowi. Ok jest masło shea, masło kakaowe ale olej argonowy od którego cała seria otrzymała nazwę jest na końcu składu a dodatkowo dostałyśmy kilka "ulepszaczy" i silikonów.
Teraz kiedy prawie wykończyłam masło wiem ,że nie sięgnę po nie ponownie. Może gdyby było w cenie kilkunastu złotych mogła bym się na nie pokusić bo ma fajną konsystencję i na początku fajny zapach ale za takie pieniądze oczekiwałam czegoś więcej.
No nic... Trzeba było szukać czegoś nowego. Przypadkiem będąc w Złotych Tarasach trafiłam na stoisko marki Paese i ich masło Shea.


 Cena od razu przypadła mi do gustu bo kosztowało około 20zł więc bez zastanowienia je kupiłam. Tutaj podobnie jak w przypadku poprzednika mamy do czynienia z bardzo bogatą konsystencją a ja to właśnie lubię. Opis tego produktu mogła bym ująć w kilku słowach :Super produkt do twarzy, ciała i włosów ale chyba nie o to tu chodzi. Produkt w przeciwieństwie do body shop ma bardzo lekki , niemalże  niewyczuwalny zapach. Rozprowadza się na skórze bardzo szybko dając uczucie natychmiastowego nawilżenia bez uczucia lepkości i otłuszczenia.  Nawilżenie utrzymuje się aż do kolejnej kolejnej kąpieli, skóra jest gładka i aksamitna. Stosowałam go :
- do włosów -moje lubią się puszyć, są koszmarnie suche i olej uprzednio rozgrzany dawał im porządną dawkę nawilżenia. Zmywanie oleju bajką nie było ale efekt był warty zachodu.
- jako peeling -  dodawałam do niego odrobinę cukru i miałam cudowny cukrowy peeling nawilżający
-pod oczy - jako powiedzmy że maseczkę extra nawilżającą
-oczywiście ciała po kąpieli
Masło w 100% Paese w 100% spełnia moje oczekiwania. Przystępna cena plus świetne działanie to jest to czego oczekuje od kosmetyku. Brawo Paese!

Jeśli miałyście do czynienia z którymś z tych maseł dajcie znać, chętnie wymienię się odczuciami. Może macie jakieś inne godne polecenia