Obserwatorzy

niedziela, 8 maja 2016

colour tattoo maybelline

Witam Was serdecznie!

Dzisiejszy post chce żeby był krótki i zwięzły bez zbędnej paplaniny. Będzie to kilka pierwszych i drugich i trzecich wrażeń, ale nie będzie to ocena ostateczna ponieważ po kilkudniowym użytkowaniu nie da się całkowicie ocenić produktu.

Colour Tattoo Maybelline to nic innego jak cień w kremie, ja natomiast jak i pewnie wiele z Was zakupiłam go z myślą o używaniu go jako bazę pod cienie. Co prawda mam swoją ukochaną bazę Inglot Eyeshadow Keeper ale chciałam spróbować coś innego a przede wszystkim coś co wyrówna mi moje bielawo na powiekach i skróci czas wykonywania makijażu.

no więc miało być krotko:


PLUSY:
-ładnie wyrównuje koloryt powieki
-jest trwały i przedłuża trwałość wszystkich produktów na niego nałożonych
-cienie przy blendowaniu dobrze się rozcierają , ale nie znikają
-dobra cena
-wydajny, niewielka ilość wystarcza na wyrównanie kolorytu całej powieki

MINUSY:
-słoiczek, nie lubię takich opakowań, są mniej higieniczne niż np tubki ale ten aspekt to myślę kwestia bardzo indywidualna

To na tyle . Bużka pozdrawiam :)

makijaż zmalowany na colour tatoo




Keratynowe prostowanie

Cześć kochane!

Dzisiaj przybywam z wcześniej obiecaną recenzją keratynowego prostowania marki Alfaparf.



Nie oczekiwałam od tego produktu zbyt wiele i wcale nie chciałam prostowania. Moje włosy jak pewnie widziałyście na poprzednich zdjęciach z natury są proste jak druty (co wcale mi nie przeszkadza). Jedyne co zabieg miał dać moim włosom to wygładzić ich strukturę ponieważ mocno się puszą w kontakcie z wilgocią oraz zapobiec plątaniu się włosów. Od jakiegoś czasu one  plączą się na potęgę w jakieś kokony których nie sposób rozczesać. Muszę je rozplątywać palcami czasami sobie trochę tych włosów wyrywając. 
Koleżanka poleciła mi zestaw z Alfaparf. Jako że miałam raz robiony taki zabieg u fryzjera miałam swoje oczekiwania wobec tego zabiegu i też pewien obraz tego jak powinno to wyglądać. Nie byłam jednak do końca pewna jaki wybrać zestaw ponieważ marka oferuje kilka rodzajów do różnych typów włosów. Zestaw który ostatecznie wybrałam składał się z produktów : 
-Deep cleansing shampoo - szampon oczyszczający ( produkt oznaczony nr 1 przez producenta)
- Smoothing fluid mousse maker- fłuid prostujący ( oznaczony numerem2)
- Rehydrating mask- maska nawilżająca ( oznaczona numerem4)

Dla czego wybrałam akurat ten zestaw? Powiem Wam że nie pamiętam. Pewnie wpływ miało to że moje włosy są cienkie, farbowane i bardzo delikatne.

Zabieg wykonywała mi koleżanka Żadna z nas nie jest fryzjerką ale tak jak wspominałam mniej więcej byłam zorientowana jak to powinno wyglądać a poza tym na opakowaniu jest pełna instrukcja jak taki zabieg wykonać. 


Niestety zestaw który kupiłam to jakaś nowa expresowa formuła którą od razu po zabiegu się zmywa. Tu byłam bardzo zdziwiona. Po poprzedniej kreatynie parę lat temu fryzjer kazał mi nosić ją 3 do 4 dni na głowie. Nie będę opisywała dokładnego przedbiegu  keratynowego prostowania bo wrzucę Wam zdjęcie z opakowania na którym krok po kroku opisane co i jak. 
Czym różnił się jeszcze ten zabieg oprócz czasu trzymania na włosach? Moja pierwsza keratyna sprawiała ,że podczas aplikacji moje włosy były niesamowicie lejące i gładkie. Przy keratynie Artego były tępe, jak by wysmarowane wodą z cukrem. Ważne jest więc by podczas aplikacji od razu przeczesywać pasmo po paśmie inaczej będziecie przeżywać horror.

Nie zauważyłam żeby moje włosy po tym zabiegu czuły się lepiej. Wręcz mam wrażenie że jest im gorzej. Ale może się nakręciłam przez to że nie otrzymałam takiego efektu jaki sobie wymarzyłam. Jak macie jakieś fajne keratyny albo zabiegi które pomogą na moje problemy włosowe dajcie znać. 


środa, 13 kwietnia 2016

kosmetyki przywiezione z DM

Witam Was serdecznie!


Byłam ostatnio na wycieczce i zahaczyliśmy o Czechy żeby kupić jakieś słodkości (czeskie czekolady mniam mniam). Ku mojemu zaskoczeniu trafił nam się sklep DM. Wiadomo ,musiałam tam wejść. Generalnie wiedziałam że chcę coś kupić z kolorówki, spróbować czegoś nowego. Tym sposobem w ręce wpadło mi kilka kosmetyków Niemieckiej marki Alverde. 

Dziś opiszę swoje pierwsze wrażenia odnośnie tych kosmetyków. Z całego asortymentu marki wybrałam produkty :
-których brakowało u mnie w kufrze a jakoś szkoda mi było w nie inwestować ponieważ potrafiłam się bez nich obejść. Po prostu nie były mi niezbędne- rozświetlacz w płynie 

- które są trudniej dostępne w Polsce , bądź są dostępne za wygórowaną cenę - jak np. rozjaśniacz czy przyciemniacz podkładu
-przez przypadek- miałam wziąć bazę pod pomadkę, natomiast ona okazała się bazą pod cienie
-których nigdy za wiele- korektor pod oczy

-które  prostu mnie zaciekawiły- puder korygujący przebarwienia 




ALVERDE Linia naturalnych kosmetyków, wolnych od syntetycznych substancji zapachowych, barwników i konserwantów. Produkowane wyłącznie na bazie roślinnej. Naturalne kosmetyki wykorzystują substancje czynne pochodzące z roślin olejków i minerałów. Minimum 95% składu danego kosmetyku jest pochodzenia naturalnego, a 50% wszystkich surowców roślinnych pochodzi z upraw ekologicznych . Stosuje się wyłącznie składniki najwyższej jakości, a substancje zapachowe wykorzystywane są wyłącznie z naturalnych olejków eterycznych. Nie przeprowadza się testów na zwierzętach, nie zleca wykonywania takich testów. Produkty sprawdzane są pod względem dermatologicznym. Kosmetyki Alverde posiadają certyfikat BDIH Kontrollierte Naturkosmetik. Nie zawierają syntetycznych konserwantów, barwników i wypełniaczy.









Nie wiem czy jest sens rozdrabniać się nad każdym produktem z osobna, bo jeszcze się nie spotkałam z takim niesmakiem używając kosmetyków kolorowych. Skład niby fajny, cena super ale... Kosmetyki kremowe (czyli wszystkie zakupione nie licząc pudru) robią na twarzy ciasto. Zakalce w piekarniku zdarzyły mi się może ze 2 razy w życiu , "zakalec na twarzy" pierwszy raz! Naprawdę nie wiem od czego zacząć.... No dobra, baza pod cienie.

Chyba wszyscy wiedzą do czego służy baza , co powinna robić- przedłużyć trwałość cieni, sprawić że się nie będą zbierać ani rolować, zwiększy przyczepność cienia do powieki. No i produkt poległ na całej linii. Konsystencja niby lekka, na dłoni się całkowicie wchłania a na powiece robi wspomniane wcześniej ciasto. Nie wyrównuje kolorytu powieki, ale to akurat nie jest jakiś minus - baza z Inglot Eyeshadow Keeper też nie wyrównuje a ją uwielbiam! Cienie po całym dniu się porozchodziły w taki dziwny sposób, pomieszały ze sobą, poznikały. Produkt po przeliczeniu kosztował jakoś 12zł i nawet takich pieniędzy nie był wart. Jedyny plus daję za chigieniczne opakowanie, tubka to dla mnie jest zdecydowanie wygodniejsza niż np słoiczek.







 Korektor pod oczy. Ślizga się pod okiem niczym sanki na śniegu. Jedyna możliwa aplikacja to rozcieranie pędzelkiem. Nie jest to i tak dobry sposób bo produkt przy każdym pociągnięciu pędzla traci na kryciu. Generalnie miałam wrażenie ,że produkt jest stary bo w kontakcie ze skóra strasznie się ważył. Niestety i stety produkt jest świerzy. Opakowanie typowo błyszczykowe-, koncówka do aplikacji to typowa błyszczykowa "gąbka". Nie ma sensu się tutaj dalej rozwodzić, produkt nie wart grosza.













Płynne rozświetlacze- zakupiłam w dwóch odcieniach. Chłodnym i ciepłym jak by brązującym. Używałam produktu póki co pod podkład i tutaj nie działo się nic nieciekawego jak w przypadku poprzednich produktów. Rozświetlacz nie rozwalił mnie na łopatki jeśli chodzi o efekt jaki daje ale póki co chyba żaden płynny rozświetlacz tego nie zrobił więc to żadna ujma. Ogólnie chyba to najlepszy z płynnych produktów tej marki jaki ja zakupiłam.















Rozjaśniacz i przyciemniacz podkładu.  Chyba spodziewałam się czegoś innego.To pierwszy tego typu produkt z którym mam do czynienia więc nie jestem wstanie w tym przypadku odnieść się do innych produktów tego typu. Może najpierw nakreślę jakie były moje oczekiwania a później skonfrontujemy to z tym jak było w praktyce. Spodziewałam się ,że będą to produkty które sprawią że będę mogła ograniczyć ilość podkładów w kufrze. Oczekiwałam też ,że nie zmieni formuły produktu. Znowu klapa. Same w sobie produkty Alverde są lekkie w konsystencji natomiast po dodaniu do podkładu sprawiają że konsystencja podkładu się zmienia w znacznie cięższą. Słabo rozjaśniają i przyciemniają podkłady. Cieszę się ,że mogłam przetestować tego cudaka ale chyba zostanę przy dużej gamie kolorystycznej podkładów, które też przecież można ze sobą mieszać.














Puder korygujący. Puder podzielony na trzy kolory- żółty, fioletowy i zielony. Wypiekany, mocno zbity co sprawia że mało się go nabiera na pędzel. Jest bardzo mało widoczny, niemalże transparentny. Nie jest to produkt matowy powiedziała bym ,że bardziej rozświetlający ale w bardzo subtelny, dzienny sposób. Nie widzę specjalnego niwelowania przebarwień ponieważ sama ich nie mam (nie licząc bielactwa w okolicy oka). Ogólnie nawet jeśli okaże się że produkt nie spełnia obietnic producenta jeśli chodzi o przebarwienia to i tak w pierwszym kontakcie mogę powiedzieć że go lubię. Myślę że fajnie się sprawdzi na wykończenie.



Tak jak wcześniej wspominałam są to moje pierwsze wrażenia. Może muszę nauczyć się obsługiwać te produkty, znaleźć swój sposób na nie. Może Wy macie jakieś sposoby na te produkty , albo produkty top tej marki?

poniedziałek, 28 marca 2016

wielki dzień

Witam Was serdecznie.


Dzisiejszy post będzie trochę podzielony. Pierwsza część to będzie wstęp  do tego co dzisiaj się u mnie szykuje a druga to już wrażenia po. Jeśli jesteście ciekawi zapraszam do czytania dalej......


Czeka mnie ważny i niezwykle oczekiwany dzień.  Dziś jest dzień pożegnania się z moim wielkim kompleksem!
Kompleksy... większość je ma. Są  naszą zmorą i sprawiają ,że nasza samoocena jest zaniżona. Przez nie czujemy się same ze sobą źle. Często nie akceptujemy siebie i zazdrościmy innym którzy nie mają tego naszego "problemu". Kompleks to tak naprawdę taki mały twór który siedzi w naszej głowie i wciąż powtarza ,że tu  mamy za dużo , tam za mało a gdzieś indziej coś nam wisi. Kompleksy zdecydowanie nam przeszkadzają, ograniczają w dążeniu do celu, powodują że nie widzimy nic innego poza nim. Małe niedoskonałości stają się ogromnym problemem, od których nie sposób uciec. To czego nie udaje się poprawić (w wyglądzie czy osobowości) staje się miarą sukcesu.
Jako nastolatka nie widziałam w sobie nic atrakcyjnego. Zupełnie nic. Każdy inny miał lepiej. Lepiej wyglądał, miał mniejszy nos, większe usta, dłuższe nogi, ładniejszy brzuch i tu mogła bym wymieniać bez końca. Z wiekiem praktycznie wyzbyłam się tego zadręczania ,że nie jestem doskonała. No bo nie jestem i uważam ,że to właśnie jest we mnie piękne. Nie chcę już wyglądać jak gwiazdy  z okładek czasopism. Lubie siebie taką jaką jestem i uważam ,że właśnie dzięki temu że się różnimy jesteśmy wyjątkowi.Ale, ale.... Jednak został mi jeden "potworek" i nie umiem się go pozbyć. Pewnie też dla tego ,że na jego istnienie nie mam wpływu i jest ze mną od zawsze. Nogi czy brzuch można wytrenować na siłowni ale z workami pod oczami to chyba niewiele na siłowni da się zrobić. Można je chyba jedynie dodatkowo podbić nieumiejętnie używając maszyn albo spadając z bieżni ( co w moim wypadku jest bardzo prawdopodobne :P).


tutaj macie moje worki w całej okazałości



Jak mam zamiar się ich pozbyć? Byłam na konsultacji u dr. Kulczyckiej która zaproponowała mi wstrzyknięcie specjalnego kwasu hialuronowego pod oko. Zabieg ma zniwelować widoczność doliny łez i rozjaśnić spojrzenie. Nie wiem jak wypadnie to rozjaśnianie z racji ,że cierpię na bielactwo i ono jest właśnie umiejscowione pod okiem.
Zabieg nazywa się Redensity II. Producent w ulotce obiecuje ,że efekt będzie widoczny natychmiast i utrzymuje się średnio do 12 miesięcy.

Jestem już po zabiegu. Panie w klinice Dr. Kulczyckiej nie miały ze mną łatwo. Jestem straszną panikarą, zadawałam mnóstwo pytań a one z ogromną cierpliwością udzielały wyczerpujących odpowiedzi. Przed przystąpieniem do zabiegu skóra wokół oczu została znieczulona kremem. Zabieg trwał może maksymalnie 5 minut, był całkowicie bezbolesny. Po kilku wkuciach Dr. Kulczycka przykładała okłady po czym wykonała masaż skóry w celu ułożenia się preparatu.
Efekt był widoczny od razu, wyglądałam troszkę jak bym się spłakała. Zagłębienie w skórze które było moją zmorą się rozprostowało. Pełny efekt widoczny będzie po 3 tygodniach , natomiast ja już jestem zadowolona.
zdjęcie niestety w słabym (wieczornym) oświetleniu tuż po zabiegu. Na zdjęciu nie widać ale pod lewym okiem miałam lekkiego siniaczka


Teraz chyba czas na puentę końcową. Postarajcie się zaakceptować siebie takich jacy jesteście. Nie jesteście kopią kogoś innego. Jesteście sobą! Kimś zupełnie innym ,wyjątkowym i doskonałym w swej niedoskonałości. Jeśli natomiast coś naprawdę spędza Wam sen z powiek , jak mi moje worki, spróbujcie to zmienić. Nie róbcie tego dla kogoś, zróbcie to dla siebie. Nie reklamuje w ten sposób zabiegów medycyny estetycznej ale widzę sama po sobie jak ta mała "pierdoła" (a właściwie jej brak) poprawiła moje samopoczucie.
Zastanów się czy Twój kompleks jest faktycznie Twój. Czy nie jest to trochę tak ,że dążysz ideału wykreowanego przez media a tak naprawdę dobrze czujesz się we własnym ciele.

a to już po wszystkim. Siniaczek jeszcze większy ,ale zakryty kamuflażem Catrice

wtorek, 22 marca 2016

makijaż

z racji że wrzuciłam dzisiaj post postanowiłam bezkarnie wrzucić zdjęcie makijażu jaki wykonałam.




niebawem recenzja prostowania keratynowego Artego. Mam nadzieje że nie możecie się doczekać.

nie zawsze więcej, znaczy lepiej a mowa tu o pieniądzach- masło body shop kontra paese

Witam Was:)

Dzisiaj znowu porównanie tym razem na ostrze idą masła do ciała.  Generalnie należę do osób które zapominają o nakładaniu balsamu. A właściwie tak szczerze to tego nie lubię. Balsamy jak dla mnie mało nawilżają, kleją się , te z Garniera na mnie się rolują. Szukałam czegoś co by faktycznie nawilżało i było przyjemnością a nie drogą przez mękę. Był chwilowy zachwyt oliwką. Olejowałam ciało po kąpieli na mokrą skórę, wycierałam się ręcznikiem i było super. Tyle że kobieta zmienną jest i oliwka mi się przejadła. Całe szczęście w prezencie na święta dostałam od przyjaciółki masło Body Shop i to było właśnie to. Bogate masło, które w kontakcie z ciepłem skóry miękło pod palcami. Nie było to typowe masło które często możemy spotkać w drogeriach : na opakowaniu pięknie wielkim drukiem napisane masło a w środku byle "margaryna" .


Produkt ten jest zapakowany w plastikowy słoiczek dzięki któremu wykorzystamy TBS do samego końca. Zapach słodki,lekko duszący i po jakimś czasie niestety na mojej skórze zmieniał się w zapach skóry spalonej solarium... Tak jak wspominałam konsystencja mocno zbita, bogata więc byłam przekonana ,że masło bardzo mocno nawilży i odżywi moją wymagającą skórę. Pierwsze wrażenia były "wow"! Tyle ,że przy dłuższym stosowaniu okazało się ,że masło bardziej natłuszczało i "jeździło" po skórze niż faktycznie robiło jej coś dobrego. Zastanawiałam się czemu tak jest i przyjrzałam się składowi. Ok jest masło shea, masło kakaowe ale olej argonowy od którego cała seria otrzymała nazwę jest na końcu składu a dodatkowo dostałyśmy kilka "ulepszaczy" i silikonów.
Teraz kiedy prawie wykończyłam masło wiem ,że nie sięgnę po nie ponownie. Może gdyby było w cenie kilkunastu złotych mogła bym się na nie pokusić bo ma fajną konsystencję i na początku fajny zapach ale za takie pieniądze oczekiwałam czegoś więcej.
No nic... Trzeba było szukać czegoś nowego. Przypadkiem będąc w Złotych Tarasach trafiłam na stoisko marki Paese i ich masło Shea.


 Cena od razu przypadła mi do gustu bo kosztowało około 20zł więc bez zastanowienia je kupiłam. Tutaj podobnie jak w przypadku poprzednika mamy do czynienia z bardzo bogatą konsystencją a ja to właśnie lubię. Opis tego produktu mogła bym ująć w kilku słowach :Super produkt do twarzy, ciała i włosów ale chyba nie o to tu chodzi. Produkt w przeciwieństwie do body shop ma bardzo lekki , niemalże  niewyczuwalny zapach. Rozprowadza się na skórze bardzo szybko dając uczucie natychmiastowego nawilżenia bez uczucia lepkości i otłuszczenia.  Nawilżenie utrzymuje się aż do kolejnej kolejnej kąpieli, skóra jest gładka i aksamitna. Stosowałam go :
- do włosów -moje lubią się puszyć, są koszmarnie suche i olej uprzednio rozgrzany dawał im porządną dawkę nawilżenia. Zmywanie oleju bajką nie było ale efekt był warty zachodu.
- jako peeling -  dodawałam do niego odrobinę cukru i miałam cudowny cukrowy peeling nawilżający
-pod oczy - jako powiedzmy że maseczkę extra nawilżającą
-oczywiście ciała po kąpieli
Masło w 100% Paese w 100% spełnia moje oczekiwania. Przystępna cena plus świetne działanie to jest to czego oczekuje od kosmetyku. Brawo Paese!

Jeśli miałyście do czynienia z którymś z tych maseł dajcie znać, chętnie wymienię się odczuciami. Może macie jakieś inne godne polecenia

środa, 24 lutego 2016

Demakijażowy sparing czyli Paese kontra Be Beauty

Cześć!

Chyba większość z nas lubi się malować ,albo po prostu nie widzi siebie bez makijażu. Makijaż sprawia ,że czujemy się atrakcyjniejsze a co za tym idzie pewniejsze siebie. No tak! Ale po makijażu przychodzi czas na demakijaż. Wszystkie wiemy jak ważny to krok dla zdrowia i pięknego wyglądu naszej skóry. Jak wybrać demakijaż który spełni nasze oczekiwania? Po pierwsze musimy się zastanowić jakich kosmetyków używamy, czy może są one odporne na zwykłe płyny do demakijażu czy wody micelarne. Wtedy musimy sięgnąć po  produkty tłuściejsze albo dwufazowe. Warto też ocenić stan naszej skóry: czy jest sucha mieszana a może tłusta.
Ok. Tyle ze wstępu, do rzeczy.
Moja skóra jest sucha, lubi być ściągnięta po niewłaściwym myciu czy pominięciu nałożenia kremu.
Demakijaż jest więc dla mnie sprawą istotną ponieważ oprócz tego ,że musi mi porządnie zmyć makijaż to nie może jej przesuszać. Póki co z żadnym demakijażem nie zawarłam stałego związku ale jest pewien produkt który być może zostanie u mnie na dłużej...  Ale ,żeby zbudować lekkie napięcie zostawię go na sam koniec poematu;)

Na pierwszy rzut idzie firma Be Beauty (moja mama czyta to jako uwaga....bi bełty...).

Be Beauty to marka własna sieci Biedronka. Chodzą pogłoski ,że rzekomym producentem jest marka Tołpa, więc jeśli lubujecie się w Tołpie koniecznie spróbujcie tańszego odpowiednika z Biedry (kosztuje szaleńcze 5zł).

Jeśli chodzi o wygląd nie będę za bardzo się rozpisywać, ponieważ nie ma dla mnie to większego znaczenia. Kosmetyk ma działać! Oczywiście fajnie jak ładne opakowanie cieszy oko, ale czasem jest tak ,że mam wrażenie zapłaciłam za piękne opakowanie a w nim nie ma nic sensownego dla mojej skóry. Opakowanie to zwykła tuba, z miękkimi ściankami które sprawiają ,że kosmetyk można wykorzystać do samego końca. Szata graficzna  jest prosta i bardzo czytelna.

Zapach bardzo delikatny, świeży

Konsystencja i wydajność. Jest to typowy żel, bezbarwny i dość gęsty. Przy pierwszym kontakcie z produktem byłam zaskoczona ponieważ żel się wcale nie pieni. Po czasie uświadomiłam sobie, że przecież to nie jest zwykły żel a żel micelarny i brak piany niczego mu nie ujmuje.
Potrzeba naprawdę niewielkiej ilości produktu by umyć twarz.

Działanie i ogólna ocena a obietnice producenta.
Producent twierdzi ,że produkt:
-dokładnie zmywa makijaż i usuwa zanieczyszczenia
- nawilża i koi podrażnienia
-odświeża i orzeźwia
-daje uczucie komfortu.
Hmmm...
-Produkt jest przyjemny
-Całkiem nieźle radzi sobie z zmywaniem makijażu, ale nie domywa go do końca. Nie radzi sobie również z ęyelinerem wodoodpornym.
- Po mimo ,że jest to produkt do cery suchej odczuwam lekkie ściągnięcie tuż po myciu.
-Jeśli ściągnięcie skóry jest komfortem to ok.
Ogólnie uważam ,że nie jest to zły produkt. Wiem też, że ma wielu swoich zwolenników. U mnie mimo wszystko się nie sprawdził. Będę go używać do mycia buzi rano niż do demakijażu.

A teraz mój faworyt w tej walce. Produkt stosunkowo nowy na rynku.
Paese Mikroemulsja



Wygląd: Wygodne, higieniczne opakowanie z pompką ,które dozuje nam ilość produktu potrzebną do wykonania demakijażu. Buteleczka jest przeźroczysta więc bez problemu będziemy mogły zobaczyć ile produktu nam zostało i nie martwić się o to ,że któregoś dnia nie będziemy miały czym zmyć buzi.

Zapach: dla mnie bardzo subtelny

Konsystencja i wydajność: Produkt ma konsystencje oliwki. Na początku trochę rozczarował mnie ten fakt, ponieważ zmywałam już twarz oliwką i trochę mi się to przejadło. Poza tym chciałam zmienić oliwkę na coś innego ,żeby nie mieć efektu zamglenia oczu które dawała zwykła oliwka.
Wmasowałam jedną pompkę w suchą skórę, wykonując przy tym masaż twarzy. Wyglądałam jak panda. Produkt mile mnie zaskoczył, w kontakcie z wodą zmienił konsystencję na mleczko.


Działanie i ogólna ocena a obietnice producenta:
-doskonale usuwa ze skóry makeup (również wodoodporny) oraz tłustą warstwę sebum
-po zastosowaniu twarz jest świeża i zachowuję równowagę hydrowo lipidową
-bez przetłuszczania i odwodnienia
-nie zostawia tłustego filmu
-nie zapycha skóry

Pokochałam ten produkt! Idealnie zmywa makijaż i nie muszę już sięgać po 10 kosmetyków do demakijażu. Jest bezlitosny dla makijażu wodoodpornego i rano nie budzę się z resztką tuszu przy dolnych rzęsach.
Nie szczypie w oczy, nie zostawia tłustego filmu ani nie ściąga skóry. Demakijaż jest niezwykle przyjemny ponieważ nie musimy trzeć wyjątkowo delikatnej okolicy oczu wacikami. Nasze palce są zdecydowanie przyjemniejsze dla tej cienkiej skóry. Daje uczucie komfortu i nawilżenia. Nie wiem co jeszcze mogła bym napisać o tym produkcie. Daje mu 150 w 10cio gwiazdkowej skali. Nie jestem wierna tego typu kosmetykom ale myślę ,że z emulsją zawrzemy stały i szczęśliwy związek.

Miałyście do czynienia z którymś z tych produktów? Jak się u Was sprawdziły? A może macie coś godnego polecenia?